WMS: Z radością na spotkanie człowieka

Foto: {[description]}
Przeczytanie artykułu zajmie Ci 3 minuty

WMS: Z radością na spotkanie człowieka

„Z niewolnika nie ma pracownika” - mówi znane porzekadło. I faktycznie mniejszą życzliwością pałamy do czegoś, co „musimy” zrobić. Łatwiej o motywację, zapał i wytrwałość w tym, co robimy z potrzeby serca. Nie z przymusu, lecz miłości. Nie dla zysku, lecz dla poczucia spełnienia. „Bo mnie stać, jako człowieka, żeby dać coś z siebie bezinteresownie”.

{[description]}

Może zastanawiać, jak to się dzieje, że tylu ludzi młodych, zdolnych, aktywnych, którzy swój potencjał mogliby wykorzystać na wielu innych polach - skądinąd - bardzo konstruktywnie, widzi sens, najpierw w poświęcaniu swojego czasu na spotkania formacyjne w ciągu roku (gdy tymczasem oferta na jego spożytkowanie jest aż nader bogata!), a potem, w czasie wakacji, zamiast wypoczywać lub pracować zarobkowo (jak wielu ich rówieśników), są gotowi pojechać; czasem nawet daleko i na długo. I za co? Za darmo! Kto ich zmusza? No właśnie w tym cały szkopuł, że nikt. Robią to absolutnie bezinteresownie. Z czystej potrzeby serca. Z chęci pokazania, że jednak można przekraczać wrodzony egoizm. Można, i warto! No i aby dać świadectwo o Bogu, który jest miłością (por. 1J 4,8), samemu w tej miłości wzrastając.
    

Cel – „pragnienie i radość pójścia na spotkanie ludzkości, niosąc wszystkim Chrystusa”. (por. "Orędzie papieża Benedykta XVI na Światowy Dzień Misyjny 2011r."). Ich wiara autentycznie przeżywana budzi w sercach chęć dzielenia jej z innymi. Jak uczniowie, którzy w Emaus spotkali Zmartwychwstałego. Zaraz pośpieszyli, aby przekazać swoją radość pozostałym.
    

Tacy są uczestnicy Wolontariatu Misyjnego „Salwator”. Bogu niech będą dzięki za każde tak szlachetne, pełne entuzjazmu serce!


Ks. Paweł Fiącek SDS

Zarówno kolejna prezentacja:




... jak i dzisiejsze świadectwo, niech utwierdzą w przekonaniu, że tak się da. I że warto:

Tegoroczny wyjazd był dla mnie drugim z kolei doświadczeniem misyjnym na terenie Albanii. Dlaczego chciałam tam wrócić? Przede wszystkim ze względu na ludzi, którzy tam nas powitali. Jak może nie ująć za serce grupa dzieci, które łaknąc twojego zainteresowania próbują zwrócić na siebie uwagę wszelkimi sposobami. Czasem także brojąc, ale o tym łatwo się zapominało, zwłaszcza gdy dostawało się za chwilę z zapałem narysowane „zemter” („serce” po albańsku). Zajęcia z dziećmi w nieustającym kołowrocie wrażeń zajmowały trzy godziny przedpołudnia. Wcześniej oczywiście Msza św., która wraz z modlitwami wieczornymi, była nieodłącznym centrum każdego dnia. Na aspekt duchowy staraliśmy się też zwrócić uwagę naszych podopiecznych. To dla nich nauczyliśmy się „Ojcze nasz” po albańsku, aby móc się wspólnie z nimi modlić.  
Dla mnie osobiście szczególnie ważne były spotkania z młodzieżą, która chciała uczyć się języka angielskiego. Jako studentka tej właśnie filologii już przy pierwszym wyjeździe zobowiązałam się do prowadzenia lekcji. W najśmielszych snach nie podejrzewałam, że one mogłyby one wyglądać tak, jak wyglądały. Czy ktokolwiek z czytających ten tekst układał kiedyś puzzle? Prawdopodobnie zdecydowana większość. Dlatego znają to przyjemne uczucie kiedy po ułożeniu pewnych ram obraz zaczyna się coraz mocniej zarysowywać, prawda? Tego właśnie doświadczałam przy moich lekcjach, kiedy naprowadzając moich „uczniów”, w chwilę później nie mogłam się nadziwić jak wiele z tego potrafili wynieść. Nie tracąc przy tym poczucia humoru.
Zabawnie było zresztą przez większość czasu, także w czasie trochę cięższych prac. Po czasie sjesty następowały bowiem trzy godzin prac remontowo-sprzatających. Przemalowaliśmy ściany w kuchni z żółtego na żółty (tyle, że już bez plam i zacieków) i walczyliśmy z kornikami z kościelnych ławek (1:0 dla korników, ze względu na przytłaczającą przewagę liczebną, ale to nie koniec porachunków). Nie zawsze było łatwo ze względu na upały dochodzące do 45 stopni, ale po pewnym czasie można się było do nich do pewnego stopnia przyzwyczaić [...].
Wspomniałam na początku o dzieciach i młodzieży, która nas tak entuzjastycznie powitała, ale nie sposób też zapomnieć ciepłego przyjęcia ze strony ich rodzin, którzy często obdarowywali nas pysznymi figami, orzechami, winogronami czy własnoręcznie robionymi serami. Niektórzy z nich opowiadali nam o swoim niełatwym życiu na roli. Dotknęliśmy przez to specyfiki tego miejsca o skomplikowanej czasem sytuacji społeczno-religijnej. Nasza wiedza jest nadal niewielka, ale  i tak była to ważna lekcja pokory. Przypomnienie, że chleb powszedni powstaje w trudzie.
Wierzę, że w ciągu tego wyjazdu zbliżyliśmy się do Pana Boga i pozwoliliśmy swoją postawą poznać Go lepiej innym. Za to serdeczne Bóg zapłać całemu zgromadzeniu Salwatorianów.


Karolina Lorek

www.misje.sds.pl