WMS: Timisoara, którą poznali

Foto: {[description]}
Przeczytanie artykułu zajmie Ci 2 minuty

WMS: Timisoara, którą poznali

Dziesięcioro młodych ludzi poświęciło dwa tygodnie wakacyjnego urlopu, aby być dla innych, by zaangażować się w salwatoriański wolontariat misyjny. Miejscem ich posługi była Timisoara. Pełnili równolegle role wychowawców i animatorów dla grupy dzieci oraz pracowników fizycznych. Po „misji” wrócili spełnieni i uradowani.

{[description]}


ŚWIADECTWO:


„Choć droga do była długa, to wreszcie dotarliśmy na miejsce, gdzie spotkaliśmy się z ogromną życzliwością i gościnnością tamtejszych salwatorianów. Następnego poranka, pożegnawszy grupę jadącą dalej, do Albanii, przystąpiliśmy do naszych obowiązków. Przez pierwszy tydzień od 10 do 16 organizowaliśmy czas wolny dla grupy około dwudziestu dzieci z parafii, fenomenalnych dzieci, pomysłowych, chętnych do zabawy, uzdolnionych artystycznie, mądrych... Nie sposób wyrazić, jakich jeszcze. Po prostu kapitalnych pod każdym względem! Mogę śmiało napisać, że zarażało nas ich zafascynowanie różnymi zabawami, zwłaszcza z chustą animacyjną (KLANZA), ich spontaniczność, a przede wszystkim ich szczera radość, obecna w ciągle śmiejących się do nas oczach. Obok pracy z dziećmi czekały na nas liczne prace fizyczne, jak tarcie ścian w garażu, robienie wylewki, rozdrabnianie stwardniałego cementu, czy też inne prace remontowe, porządkowe, ogrodnicze. Odwiedziliśmy także miejscowe hospicjum, gdzie mogliśmy pomóc w ogrodzie, jak i uprzyjemnić czas ludziom naszym śpiewem i obecnością. Specyfika drugiego tygodnia to w głównej mierze pomoc dla Caritasu w wiosce Bacova, z jednej strony przy pracy z dziećmi, równie pięknymi jak poprzednie, jak i z drugiej strony praca na farmie dla bezdomnych, sprowadzająca się do kopania rowu. I nawet jeśli brzmi to prozaicznie, to był to czas pełen dobrej zabawy, wspólnego wyręczania się w machaniu kilofem czy w prowadzeniu taczek (żółtej strzały), nawet niekiedy czas walki o łopatę. Gorliwość każdego wolontariusza była naprawdę wielka.  Wszystkie te zajęcia wpisywały się w schemat dnia, który rozpoczynaliśmy Eucharystią o 7.00 w języku rumuńskim, węgierskim lub niemieckim, następnie śniadanie i jutrznia. Po południu, po zakończeniu pracy również mieliśmy czas wolny przeznaczony w głównej mierze na wypoczynek, modlitwę, kolację i wieczorny spacer po Timisoarze, gra w karty, kalambury (ludzka pomysłowość i kreatywność w przedstawianiu nie zna granic), kontakt z tamtejszą młodzieżą salwatoriańską. Każde nasze działanie staraliśmy się umotywować codzienną modlitwą brewiarzową, naszym wolontariackim dziesiątkiem o dziesiątej za misjonarzy i innych wolontariuszy, który to dziesiątek różańca jednak nierzadko wypadał po dziesiątej. Nie mogę nie wspomnieć też o wolnym weekendzie, który spędziliśmy w Brebu Nou nad jeziorem, pośród pagórków.
Całe dwa tygodnie były dla nas wszystkim czasem wzajemnego poznawania się, niesamowitej integracji wpierw w działaniu, później nawet w myśleniu, we wspólnym wygłupianiu się, zabawie w GRANAT!. Były czasem szlifowania języka angielskiego, choć nie tylko (w drugim tygodniu przyjechała grupa z Francji, co zmotywowało dwie nasze wolontariuszki do przypomnienia sobie piosenek francuskojęzycznych). Każdy dzień wymuszał poprzez rozmaite sytuacje pracę nad samym sobą, doskonalenie własnej cierpliwości i pokory wobec nieprzewidzianych sytuacji, umożliwiał poprawienie relacji z Bogiem, zweryfikowanie własnej, osobistej motywacji, światopoglądu, dostrzeżenie tego, nad czym jeszcze trzeba w relacji do Boga, samego siebie i bliźniego popracować. Z tych też powodów nie można takiego wyjazdu nazwać wyłącznie przygodą, z której przywozimy zdjęcia i wspomnienia dobrej zabawy. To też, ale wiele w Rumunii z nas samych zostało, a obiektywne poczucie szczęścia i doświadczenie oderwania się od codzienności dla drugiego człowieka ze względu na naszą wiarę, to poczucie, które przywieźliśmy, budzi żywe przekonanie, że ten wyjazd jeszcze się nie skończył, a dla każdego koniec będzie indywidualny, bo misja ta rozszerza się w sposób ciągły również w drugim kierunku z Rumunii na Polskę. Naprawdę wszystkich szczerze zachęcam, by się zaangażowali! Obiecuję, że nie będzie to bezowocne!”


Mateusz Tomaszewski, WMS Warszawa