ks. K. Wons: Boże szaleństwo Ojca Jordana

Foto: {[description]}
Przeczytanie artykułu zajmie Ci 3 minuty

ks. K. Wons: Boże szaleństwo Ojca Jordana

Sługa Boży o. Franciszek Jordan z natury był szalony i był... marzycielem. Jak ongiś św. Paweł marzył by zostać nauczycielem narodów... Uważał zawsze, że posłannictwo jakie zlecił mu Bóg jest dla wszystkich ludzi: wszelkiego pochodzenia, ras i języków, we wszystkich miejscach świata. Protestował przeciwko dzieleniu ludzi na uprzywilejowanych i „ nieważnych”, na bogatych i biednych, białych i czarnych.

{[description]}

Szalona decyzja

Po ludzku sądząc było to prawdziwe szaleństwo. Upłynęło zaledwie osiem lat od powstania Zgromadzenia. Pierwsi kapłani i bracia  byli na wagę złota, a on czterech z nich wysyła na misje do Indii,  i to najlepszych!  Propozycja wyszła od Stolicy Apostolskiej. Zwracała się z nią najpierw do kilku zakonów z dobrymi tradycjami misyjnymi. Odmówiły. Nie czuły się na siłach. Dla szalonego Jordana i jego młodego Zgromadzenia propozycja była nie do odrzucenia. Więcej, decyzja Jordana wywołała w Zgromadzeniu prawdziwy entuzjazm. Oto jak na wiadomość o nowej misji zareagował wierny towarzysz O. Jordana ks. Lüthen: "Żaden kraj niech nie będzie za daleki, żaden naród za barbarzyński, żadne serce za grzeszne, żaden trud za wielki, żadna praca za zbyt ciężka, aby głosić i wysławiać Twoje imię i mię Twojego Syna".
Wymowny był dzień pożegnania młodych misjonarzy. O. Jordan nie ukrywał wzruszenia. Patrząc na żegnającą misjonarzy wspólnotę powiedział: "Podwójne uczucie porusza dzisiaj nasze dusze: uczucie bólu i uczucie radości. Bólem jest rozstanie się z naszymi kochanymi współbraćmi; radością jednak napełnia się serce gdy pomyślimy, że nasi drodzy współbracia rozstają się z nami dlatego, by udać się do Azji, do kraju, który jest kolebką ludzkości, aby tam głosić Chrystusa ukrzyżowanego".  Potem wręczył misjonarzom krzyże i powiedział: "Jedźcie w imię Boże!..."

"Biada mi, jeśli Ciebie, mój Panie, nie będę głosił ludziom".
To co wydarzyło się w tamten dzień nie było epizodem jednorazowego szaleństwa. Jordan z natury był szalony i  ...marzycielem. Jak ongiś św. Paweł marzył by zostać nauczycielem narodów. Na marzeniach nie poprzestawał. Zrezygnował z zawodu rzemieślnika by zostać księdzem. Dlaczego? Czuł że Bóg chce od niego "czegoś więcej". Długo nie potrafił tego zrozumieć. Wewnętrznie wiedział, że ma założyć jakieś nowe dzieło.  Modlił się, obserwował, radził się. Bóg dał mu wreszcie dzień odpowiedzi. Po latach zwierzył się  z tego jednemu ze swych współbraci: "Czcigodny Ojciec opowiedział mi kiedyś, że w czasie swojej podróży do Palestyny stanął na Libanie i kiedy oczy Jego błądziły po Ziemi Świętej, a przed wyobraźnią przesuwały się tak liczne potrzeby religijne świata, nagle przyszła mu na myśl, jakby całkowicie nowa prawda, słowa Zbawiciela: 'To jest życie wieczne, aby poznali Ciebie, jedynego i prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17, 3). Stanął jak wryty i uderzony tą niebiańską prawdą zwołał: 'Tak, Panie, to zgromadzenie, które ma być powołane do życia, powinno głosić Ciebie, o Panie, o Boże, i Twojego Jednorodzonego Syna'". Tak też się stało.  Kiedy powrócił z Ziemi Świętej jako „misjonarz apostolski” o ładnej długiej brodzie ukląkł u stóp papieża Leona XIII prosząc o błogosławieństwo dla nowego dzieła.  Miało ono służyć nauczaniu i umacnianiu wiary katolików - chrześcijan, "aby tę piękną nazwę nosili nie tylko jako strój na pokaz, ale by również wewnątrz byli napełnieni duchem katolickiej wiary". Miało też wychowywać misjonarzy, "aby... zapalali światło wiary wśród tych, którzy w ciemnościach i cieniu śmierci mieszkają"

Ojciec Jordan  uważał zawsze, że posłannictwo jakie zlecił mu Bóg jest dla wszystkich ludzi: wszelkiego pochodzenia, ras i języków, we wszystkich miejscach świata. Protestował przeciwko dzieleniu ludzi na uprzywilejowanych i „ nieważnych”, na bogatych i biednych, białych i czarnych.  Takie podziały zawsze groziły światu.  Ten stan duszy Jordana można  wyrazić jednym zdaniem, które zapisał sobie kiedyś w „Dzienniku”. „Obym mógł uratować wszystkich.”.  Pragnienie to stało się  jakby główną melodią  jego życia..  W Domu Macierzystym Salwatorianów w Rzymie znajduje się obraz z bardzo wczesnego okresu Zgromadzenia. Przedstawia  Jordana wśród ludzi różnego stanu  i rozdającego salwatoriańskie czasopisma. Zdaje się wołać:  „Nauczajcie wszystkich, nikogo nie pomińcie”.   Jest to  „refren” salwatoriańskiego orędzia, którego świat potrzebuje  dzisiaj  bardziej niż kiedykolwiek.

„Choćby jeden tylko człowiek...”
 Kiedy mówił o narodach myślał o konkretnym człowieku, zwłaszcza o tym najsłabszym: zapomnianym, zaniedbanym i opuszczonym. Będąc jeszcze "w świecie", pracował jako rzemieślnik oraz przy budowie kolei.  Spotykał ludzi z bliska, przyglądał się ich życiu i ich nędzy.  Z dnia na dzień budziło się w nim coraz większe przylgnięcie do każdego pojedynczego człowieka.. Trudno wytłumaczyć po ludzku tę zdolność. Był to jakiś szczególny zmysł i dar.  Potrafił przejmować się  „wszystkimi” myśląc o konkretnym, pojedynczym człowieku.  Każdy był najważniejszy, bo do każdego skierował Jezus tę samą Dobrą  Nowinę.

Jeden ze współbraci wspomina: "Ojciec Jordan często opowiadał nam z wielkim entuzjazmem o sukcesach naszych misjonarzy i dodawał: 'Warto było, żeby ten ojciec podjął wysiłek studiów i pracy misyjnej. Nawet gdyby mógł ochrzcić i przyprowadzić do Boga tylko jednego człowieka, jego trud całkowicie by się opłacał'".  W „Dzienniku duchowym” zapisał słowa, które stały się świętym programem jego życia: "Dopóki żyje na świecie choćby jeden człowiek, który nie zna Boga i nie kocha Go ponad wszystko, nie wolno ci ani na chwilę spocząć". To nie były puste słowa. Chciał naprawdę dotrzeć do każdego  „choćby jednego człowieka”, zwłaszcza tego „maluczkiego".